Macierzyństwo, tacierzyństwo – nawet jeśli przeżywamy te stany nie pierwszy raz – to zawsze wyprawa w nieznane. Bo narodziny malucha (czasem dwójki jednocześnie!) mogą być jak trzęsienie Ziemi, po którym zastajemy zupełnie nowy układ sił. Małe istoty znienacka zaczynają nas porażać mądrością, sprytem i wyobraźnią. A ta rozwija skrzydła tak szeroko, że świat i literatura schodzą się w jedno, prawda i fikcja są już nie do odróżnienia.
Bohaterami tej przezabawnej, nieco magicznej, ale przede wszystkim pełnej czułości historii są bracia bliźniacy, którzy jak tylko wyskakują z brzucha mamy, przebojem wkraczają w świat, nie szczędząc przy tym nieco pogubionych dorosłych.
Ta książka to prezent dla moich synów: Romana i Emila. A tak naprawdę to oni są największym prezentem, jaki Julia i ja dostaliśmy od życia.
Mikołaj Łoziński
– Jak to było, kiedy się urodziłam? - zapytała moja córka. Zamyślony patrzyłem na czarną kreskę na środku twarzy rysowanego noworodka i przypomniałem sobie moment, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy (po tym, jak z cichym chlupnięciem pojawiła się na świecie), kiedy wydała z siebie pierwszy krzyk, kiedy po raz pierwszy wziąłem ją na ręce (choć dziś podnieść ją to niełatwe zadanie). Ile razy jeszcze przyjdzie o coś mnie zapytać?
Zmiąłem pomazaną kartkę i wyrzuciłem do kosza. Posadziłem ją na kolanach i zacząłem opowieść:
– Mama wyszła spod prysznica i powiedziała: „To chyba już…”.
Janek Koza